W Nowym Roku dostałam lekcje do przepracowania. Powiem Wam,
mocne to było. Ale od początku.
Okres poświąteczny miałam spędzić z rodzinka u siostry w
Holandii. Wszystko zaplanowane, a tu słyszę podszepty serca mego: nie jedz tam.
– Jak to nie jedz? -pytam zdezorientowana. Jedz, ale nie tam. Jedz przed siebie
sama. – Ale gdzie? -Zobaczysz, będziesz wiedziała, po prostu przed siebie, bez
zbędnego szykowania. Wiec już wiedziałam, że z Holandii nici i będę jechała
sama. Powiem Wam, ze 2 dni, tylko 2 dni, a dostałam takie lekcje, ze aż nie do wiary..
Dokładnie 3 lekcje, które zaczęły się w 2 godziny po opuszczeniu domu. O 2
pierwszych nie będę mówić, opowiem trzecia.
Byłam w przepięknym miejscu w górach, gdy nastał czas drogi
powrotnej. Za późno postanowiłam wyjechać, słonce powoli zachodziło a ja straciłam
trochę rachubę czasu, trochę orientacje, trochę wiedziałam, że wystarczy
postanowić i pstryk wyjadę. A tu… pomyliłam kierunki i zamiast do wyjścia z
tego ogromnego rezerwatu przyrody, zaczęłam kierować się w głąb. Kiedy zdałam
sobie sprawę, że słońce zaszło, powoli zaczęłam się niepokoić. Co to będzie,
jak będzie ciemno i utknę. Nawigacja poprowadziła mnie wyludniona droga, gdzie
20 minut minęło a tu zero śladów życia. Gdy spojrzałam w bok, patrzę wszędzie
góry, przepaść, myślę sobie, koniec, po mnie. Zaczęłam analizować co zrobić,
panika zaczęła narastać, wzięłam telefon, nie ma zasięgu, przypomniało mi się,
ze nie mam wody, strach mnie do tego stopnia sparaliżował, ze ścisnęło mnie w
klatce piersiowej, stanęłam. I zaczęłam sobie mówić: jeśli nawet utknę, to co
najgorszego może się stać? No i zaraz w umyśle zaczęły się scenariusze
przewijać jeden po drugim. Powoli zaczęłam logicznie myśleć, wykombinowałam, jakimś
cudem zawróciłam auto i wyjechałam z tego miejsca dzikiego. Natrafiłam na hotel
jakimś cudem, postanowiłam, że zostanę i będę tam spala. Zadowolona wchodzę, a
Pani z uśmiechem mi mówi: Hotel dzisiaj nieczynny. Niemożliwe myślę sobie…Zadałam
sobie pytanie: Czego tak naprawdę się boje? Co mnie przeraza? Bałam się tego, że
będę się bala. Będę się bala jechać w nocy samej. I tu nie chodziło o kierowanie
pojazdem, tu chodziło, że powiedzmy będę jechała godzinę i nie będzie żywego
ducha, nie wiedząc, gdzie jestem i co mnie jeszcze czeka.
I zobaczcie, jak umysł działa, spojrzałam na telefon
zobaczyłam ze znów mam zasięg, poczułam się pewnie, potem przypomniało mi się,
ze w bagażniku mam butelkę wina, która dostałam w prezencie, ok, skoro nie mam
wody jak zaschnie mi w gardle to się napije. Ale zaraz: ale nie mam czym jej otworzyć.
To ja zbije, pomyślałam. I już się uspokoiłam.
Jadę, jadę asfaltem, więc ta
droga i tak by mnie wyprowadziła. Było wszędzie ciemno, co mi pomogło (zobaczcie
jakie to jest tricky) a bałam się tej ciemności . Bałam się ciemności a ciemność
mnie „uratowała.” Ale cale to doświadczenie obserwowałam, znów, spojrzałam na telefon,
znów brak zasięgu i powolne zaciskanie w klatce piersiowej, nagle spojrzałam w
bok, zobaczyłam w tej ciemności ta dzicz, i tak 2 godziny, powtarzałam tylko
słowa: ufam i wiem ze jestem prowadzona.
Gdy puściłam to wszystko, zaakceptowałam ciemność i to, że
jestem sama, nawet to, że mogę utknąć., pojawiły się jakieś budynki. Gdy zajechałam
do CPN, poczułam się tak śpiąca, jakbym nagle tabletek nasennych się najadła,
tyle energii mnie to kosztowało. Koniec historii.
I po to między innymi dusza mnie tam wysłała.
Prześlij komentarz